Wentylowania ciąg dalszy. Żar leje się z nieba. Jest cudownie, temperatura bagatela 31 stopni może wydać się trochę abstrakcyjna dla rodaków W ojczyźnie, ale myślę że spokojnie dalibyście radę 

P(G)rażyna trochę już opalona, Janusz zaczyna trochę tęsknić za Jarosławem i Beatą Kempą.

Jedzenie. Będę gruby, to pewne. Postanowiłem sobie za punkt honoru spróbować wszystkich półmisków. Mija trzeci dzień. Chyba nie dam rady. No nie weź Spaghetti, a jak już weźmiesz Spaghetti (codziennie inne) to nie weź wołowinki w niebiańskim sosie, albo krewetek w tempurze. Albo lokalnych potraw ale tak zrobionych że nie urywa głowy (czasami tylko urywa coś innego). No weź nie weź!

A dupa rośnie…

Mała obserwacja: na podstawie ilości nakładanego jedzenia można poznać kto jest pierwszy dzień w ośrodku, a kto już jest weteranem. Zwykle opamiętanie przychodzi po kilku dniach i nakłada się trochę mniej. Zwykle. (Nie u mnie).

Owoce:

  • Papaja. Zwana również owocem mydlano-żygowym. Tutaj całkiem smaczna. Termin używany jako ulubione przekleństwo Minionków.
  • Ambarella. W jednym z miejsc nazwana JEW Plum (żydowska śliwka), a tak naprawdę to jest to June Plum (czerwcowa śliwka). Gdy jedzona w grudniu wyjątkowo kwaśna.
  • Ananas. Ananas jak ananas, po co drążyć temat. Po za tym że na miejscu są świeże i środek nie jest łykowaty wiec można jeść w całości (i nie trzeba drążyć).
  • Arbuz. No tutaj równie smaczne ale o wiele mniejsze (wielkości mango). Dają radę.
  • Rambutan. To po kolei. Wyobraźcie sobie czerwonego kasztana (z kolcami) a jak go odbierzecie ze skory to w środku jest duża pestka a wokół miąższ smakuje jak słodki agrest.
  • Kokos królewski. Nie jest włochaty i nie jest brązowy (jak na reklamie batona bounty). Jest żółty ale w środku też ma mleko które jest słodkim orzeźwiającym napojem. 100 Rupii mister.