Tegoroczną edycje „Grażyny i Janusza na szlaku” czas zacząć. Jeszcze się nie zaczęła a ja już wiem że zapamiętam ją do końca życia bo można powiedzieć że na chwile w której piszę te słowa przebiega ona dosyć nietypowo ale o tym później. Na wstępie tylko chciałem pozwolić sobie na drobną uwagę: wszystkie wydarzenia oparte są na faktach autentycznych. Ale od początku..
Nawał pracy spowodował że nie mieliśmy specjalnie ani czasu ani głowy aby dywagować jakież to egzotyczne miejsce zaszczycimy swoją obecnością w tym roku. Wybór padł na Tajlandię ponieważ jak się podczas zeszłorocznej wyprawy dowiedzieliśmy od rodziny słynnych „obierzy światów” z Otwocka, którzy na piciu wódki znają się jak nikt, a w wolnych chwilach są królami wulkanizacji „jest to absolutne abecadło i w ogóle punkt obowiązkowy na mapie każdego podróżnika”, a jako że nieśmiało aspirujemy do tego szacownego grona, podejście decyzji było raczej formalnością.
Spakowanie przebiegło bardzo sprawnie z jedną małą scysją, która dotyczyła tradycyjnego obok wódki produktu eksportowego Najjaśniejszej Rzeczypospolitej- kabanosów. Janusz nauczony zeszłorocznym głodem w samolocie kiedy to skończyło się jedzenie w trakcie trwania lotu oraz ostatnimi wojażami ostentacyjnie stwierdził że bez kabanosów w plecaku na pokład samolotu nie wsiada. Grażyna natomiast nie chciała ustąpić bo to żelazna racja na czarną godzinę, że jak Polak głodny to zły, że jak utkniemy w dżungli to zginiemy z głodu i dlatego miała być przeznaczona na ewentualność nagłego wypadku. Z kolei na pytanie Grażynki po co tyle alkoholu w walizce Janusz stwierdził że to wcale nie jest dużo (raptem 0,7 czystej i 0,7 łiskacza – niejeden by powiedział że jak na dwa tygodnie urlopu wręcz bardzo skromnie) a nuż kogoś fajnego spotkamy i co tak będziemy siedzieć na sucho tylko przy tych kabanosach?! Ostatecznie krakowskim targiem- jedna paczka kabanosów z czterech spakowanych znalazła się w bagażu podręcznym, a 0,7 czystej zostało w domu- rzekłbym słaby interes ale cóż, ja tak bardzo kocham jeść!
Dobra. Mamy DULARY, mamy ERŁO, mamy nawet złotówki na wypadek gdyby trzeba było się zrzucić na pompę paliwową albo benzynę do samolotu. Jesteśmy gotowi.
Jesteśmy na Okęciu, w dobrych humorach stoimy i czekamy na naszą kolej na nadanie bagażu i oto zwierzyłem się małżonce że mam dylemat, bo boje się jetlagu i na tę okoliczność nabyłem Melantolinę która to pomaga w takich stanach, no ale ale, w ulotce kilka razy napisali żeby nie stosować z alkoholem, a skoro napisali aż kilka razy to chyba naprawdę nie można. No i teraz nie wiem: czy wziąć tę melatoninę czy może jednak się po staropolsku napierdaczyć. A może jednak jedno i drugie. Grażyna ostro zaprotestowała że nie wolno, że jak mi się coś stanie to będzie źle bo to inny kraj i w ogóle. Ale już wtedy czułem w środku że odwale jakiś niezły numer ale na to co się za chwile miało wydarzyć nawet ja sam nie byłem gotowy.
No więc jesteśmy coraz bliżej nadania bagażu, przed nami tylko jakaś para a my sobie stoimy i oglądamy nasze zdjęcia w paszportach. Śmieje się że Grażynka wygląda na zdjęciu jak terrorystka (serio) aż tu nagle wzięła ten paszport i po chwili jak przyznała mi rację zrobiła oczy jak pięć złoty spojrzała na mnie i wypowiedziała te oto znamienne słowa: „wziąłeś zły paszport! Ten jest nieważny!” Poczułem się jak w ciągu milisekundy zmieniłem kilka razy kolor. Dla pewności powtórzyła komunikat jeszcze ze 15 razy. „Wziąłeś nie ten paszport! Ten stracił ważność w 2016 roku!” Podchodzimy mimo wszystko do okienka, wręczamy paszport i pytamy się czy wszystko Ok, pan sprawdza i odpowiada że oczywiście naturalnie, dlaczego pytamy? Bo paszport jest nieważny. Spojrzał, a rzeczywiście. Zamknął książeczkę oddał nam i grzecznie powiedział że na tym to sobie już nie pofruwamy i w ogóle nie ma mowy. Miłego dnia.
I tutaj pozwolę sobie na drobną dygresję: Nie jestem w stanie opisać co się działo w ciągu 30 minut bo byłem w jakimś dziwnym stanie gdzie nie do końca wiedziałem co się dzieje. Już widziałem siebie jak 2 najbliższe tygodnie z życia spędzam w domu a punktem kulminacyjnym będzie zobaczenie najdłuższej deski na świecie w kaszubskim parku krajobrazowym. Co się okazało, istotnie to ja pakowałem paszporty. Istotnie, w szufladzie były 3 sztuki wiec wziąłem dwa pierwsze i sprawdziłem czy mój jest mój i czy w drugim jest zdjęcie Graży. Uznałem że to wystarczy, bo za moich czasów paszport nieważny miał obcinamy róg (jak dowód osobisty) albo był dziurkowany. Otóż nie.
Wracamy do stanowiska biura podróży z pytaniem co robić. Młody chłopak z obsługi mówi żeby zadzwonić na infolinie, niech przebukują nam wycieczkę, lot, cokolwiek. Dobra, dzwonimy… „niestety nie możemy państwa przebukować na następny termin bo jest już pełen, jedyna opcja to rezygnacja z wycieczki ale z tego co tu widzę nie mają państwo wykupionego ubezpieczenia od anulowania wycieczki (hehe i tak nikt nie kupuje ubezpieczeń, co się może stać? Przecież jesteśmy Januszami) tak więc niestety wiąże się to z tym że dostaniecie państwo tylko 10% wartości wycieczki” Ała.
Odchodzimy zrezygnowani od stanowiska i zastanawiamy się co tu robić. Graża mówi „jedź sam. Szkoda tych pieniędzy to tylko dwa tygodnie”. Ja jak to ja, honorowy i romantyczny mówię na to: „nie ma mowy, bez Ciebie nie jadę! Kto nam będzie robił pranie przez te dwa tygodnie?!” Wracamy do stanowiska i zaczynamy rozmawiać: jakie mamy opcje żeby tam dolecieć? LOT za tydzień. Słabo. Patrzę jutro KLM z Gdańska przez Amsterdam. „Grażyna, dasz rade?” „Dam.” Odpowiedziała dzielnie. Dobra, jest plan, działamy, biegiem do stanowiska KLM i kupujemy bilety. Ja w międzyczasie do odprawy bo już zamykali okienko. Biegam po lotnisku jak pierdolnięty. Czacha dymi żeby niczego nie zapomnieć. Na wszystkie decyzje było 5 minut bo jeżeli miałem jednak lecieć to musiałem się już iść odprawić. Szybkie przepakowanie najważniejszych rzeczy. Przekazanie papierów, kluczy, pieniędzy. Buzi i do zobaczenia w Bangkoku. W poniedziałek.
Tak wiec siedzę teraz w samolocie z moimi kompanami kabanosami, oglądam sobie klasykę polskiej kinematografii film „Psy”, nucę sobie „one night in Bangkok” a wokoło siedzą inni rodacy – średnia 45+, którzy pod stolikiem rozlewają sobie whisky, obok dwie blond Bożenki sympatyczne i trzeźwe. Względny spokój. Uff. Czekając na wejście na pokład opowiedziałem po kropce sytuacje jednemu małżeństwu. Lecąc gdzieś na wysokości Delhi ktoś siedzący na fotelu obok mnie zaczepił z drugiego końca samolotu owy pan siedzący obok swojej żony zapytał jak się trzymam, powiedziałem że ciężko wskazując na 6 buteleczkę czerwonego wina (sorry Melatonino- jestem Polakiem) na co on odpowiedział że mam się nie przejmować, żona przyleci (słyszysz Grażyna?!) tak wiec do ekipy ratunkowej dołączają nowe osoby. Graża, jeżeli to czytasz, to zaręczam Ci że będziesz się tłumaczyć z tej 0,7 która została w domu!
W tym samym momencie moja Grażynka pędzi co sił z powrotem do domu po paszport (już ten właściwy). Jutro ma dolecieć. Moim zadaniem jest zatrzymać całą wycieczkę i zorganizować akcję ratunkową na lotnisko po moją G. ale dam radę. Jak to mawiają Amerykanie: Bad Decisions Make Good Stories.