No więc, „KaeLeMkom” w samolocie zepsuł się jakiś czujnik w jednym silniku. Już stali na pasie startowym i już się witali z gąską. Stwierdzili jednak że wiozą prominentów i jak Grażynie by się coś stało to mieliby do czynienia z Januszem, wiec wolą nie ryzykować. Zamiast tego otworzyli barek dla pasażerów i jakoś ugasili złe nastroje na pokładzie. Safety First.
Jest coś takiego że jak człowiek rozwiąże jakiś poważny kryzys to w pewnym momencie przestaje się przejmować wszystkim innym, No bo przecież cóż się może jeszcze stać? Ja ten moment miałem dwa dni temu. Stojąc przed kontrolą paszportową na lotnisku w Bangkoku było mi już kompletnie obojętne czy wjadę do tego kraju czy nie. I jako że dziś „najdzielniejsza z Grażyn” w końcu przylatuje, na powitanie wyrusza komitet w jednoosobowym składzie zespołu „Mazowsze”. Tym samym postanowiłem że nie jak się bawić to się bawić bo może już być tylko lepiej. Nie pojadę zatem taxi za 300BHT jak jakiś turysta ale jak na prawdziwego Janusza obieżyświata przystało pojadę kolejką. Za 40BHT. A jak!
No wiec ewidentne widać że wszystko co tu jest projektowane jest dla autochtonów (czyli raczej dla ludzi niskich) wysokość w kolejki ma jakieś 2 metry, a na wysokości mojej linii wzroku jest lamp która jest ponad oknem, tak więc jakbym chciał zobaczyć co jest za oknem, muszę się niezłe nagimnastykować. Współczuje wszystkim wysokim którym przyszłoby podróżować tym środkiem transportu.
W zeszłym roku Tajlandię odwiedziło 35 mln turystów wiec można sobie wyobrazić że lotnisko w Bangkoku do najmniejszych nie należy i odbieranie kogoś podczas gdy wiadomo że samolot wylądował, nie ma informacji roamingu ani internetu a z wyjścia na ARRIVALS wylewa się rzeka ludzi. Całe szczęście że Holendrzy i Polacy na tle tubylców się wyróżniają. Stoję i patrzę. Wtem! Widzę jak ta moja podróżniczka, postrach szos i autostrad, Lara Croft Podlasia idzie w moją stronę. Mam ją! Możemy wreszcie zacząć urlop!