a dalej do Phitsanulok. W trakcie podróży obejrzeliśmy oczywiście „Most na rzece Kwai”.

Dzisiaj było trochę „hard corów” wiec ludzi o słabych nerwach zapraszam od razu na dzień nr. 6. Być może będzie spokojniej.

O masażach słów kilka.

  • Masaż klasyczny tajski – zwany również „bierną Yogą”, wykonywany najczęściej bez olejków, bardziej polega na naciąganiu i ugniataniu mięśni niż masowaniu w dosłownym tego słowa znaczeniu. I tutaj drobna uwaga: jak Tajka masuje za mocno, to nie krzyczeć „Au! Au!” bo to znaczy „mocniej mocniej”.
  • Masaż stóp – No jak masaż stop, normalnie, najpierw lewa, potem prawa. Albo odwrotnie.
  • Masaż relaksacyjny – są olejki, jest muzyka, relaksuje i odpręża.
    Masaż z Happy Endem bądź masaż Bum Bum – No ja tu chyba nie będę się rozpisywać poza tym, że raczej jest to forma masażu głównie dla męskiej części. Żeby uniknąć nieprzyjemności salony masażu przed wejściem maja naklejki „NO SEX” gdzie ta ostatnia forma „relaksu” nie jest serwowana.

Jedzenie. Jedziemy sobie autobusem, przycinamy sobie z małżonką komara, aż tu nagle aksamitny głos pilota mówi że za chwile mamy mały postój bo chciałby nam coś pokazać. Lekko zaspany wychodzę, patrzę że stanęliśmy na poboczu przy jakimś zajeździe zbudowanym z blach. Wchodzimy do garażu a tam w misce kilkadziesiąt małych żółwi próbujących się bezskutecznie z niej wydostać, obok wąż w worku, niedaleko upieczone w całości przepiórki związane za łapki i wiszące do góry nogami, dalej palety pełne jajek w różnych kolorach. W jajkach tych chodzi o to, że czeka się aż pisklaki się wyklują i wtedy wrzuca się je do wrzątku i gotuje. Jajka są kolorowane tak aby można było rozpoznać poszczególne stadia rozwoju pisklaka, cena w zależności od rozwoju od 80BHT do 110BHT za jajko. Podobno bardzo esencjonalne. W końcu obok tego wszystkiego kobieta siedzi przed grillem zrobionym z beczki i coś tam sobie grilluje. Pachnie trochę kurczakiem. Podnosi klapę a tam ze dwadzieścia szczurów i to takich 30 centymetrowych. Pełen szok, ale zostaliśmy uspokojeni że te szczury są z pola i są „czyste” bo żywią się tylko świerszczami. Co za ulga. Nasz pilot kupił nam jednego. Smakuje jak kurczak. Nic specjalnego. Generalnie w Tajlandii kotów i psów nie jedzą, jedzą je natomiast w Wietnamie ale do 2020 te delikatesy mają zniknąć z menu. Aha, i jakby ktoś pytał to te żółwie były na zupę.

Kolejna „przygoda” a raczej zasadzka jaką zastawił na nas pilot, kryła się kilka minut dalej, na postoju na kawę w jednej z ogólnokrajowych sieci kawiarni Café Amazon. Uprzedził nas, że będzie postój, będzie można się napić kawy a toalety są czyste. Kawiarnia rzeczywiście, pięknie położona, kolorowe karpie pływają w sadzawce, obok na pniu siedzą papugi. Normalnie raj. Stoimy z małżonką w kolekcje po kawę (drobna uwaga: normalnie kawa tutaj jest podawana z lodem wiec jak ktoś chce na ciepło to trzeba to zaznaczyć) aż tu nagle poczułem, że zapach kawy pobudził „ruchy robaczkowe”, przeprosiłem wiec i udałem się do toalety. Wchodzę i patrzę dwie kabiny na lewo zajęte, dwie kabiny na prawo wolne. Uchylam drzwi jednej z tych po prawej stronie a tam dziura, a zamiast spłuczki korytko z wodą i rondelek do spłukania. Oszczędzę szczegółów, ale wyszedłem umęczony z tej golgoty żeby spotkać innego towarzysza wycieczki wychodzącego z kabiny po prawej stronie, całego uśmiechniętego który powiedział mi że fajnie że są tutaj europejskie toalety. Życie to sztuka wyborów. 

Kontynuując wątek toalet. Nasz pilot opowiadał nam jak kiedyś znalazł się w toalecie publicznej na tak zwanej „jedynce”, stanął sobie przy pisuarze i zaczął siusiać, aż tu nagle ktoś mu zagląda przez ramię i patrzy na siusiaka bo jedną z zagadek Tajlandii jest odpowiedź na pytanie czy biały człowiek rzeczywiście jest wszędzie biały. Są miejsca gdzie w toaletach masują podczas siusiania, a podobno w imprezowych miejscach panie mogą nawet potrzymać siusiaka, oczywiście za drobną opłatą. Sam nie wiem po co to napisałem.

Na uspokojenie usłyszeliśmy legendę o powstaniu państwa Tajskiego. Otóż był raz sobie król Khmerów, którzy w tym czasie rządzili na terenach współczesnej Tajlandii. Miał córkę, księżniczkę, która to któregoś pięknego dnia zaszła w ciąże. Tylko był jeden mały problem bo był brzuch a nie było ojca. W końcu cień podejrzeń padł na królewskiego ogrodnika który to został uznany za ojca ponieważ… oddał mocz na bakłażana którego zjadła księżniczka. Księżniczka z dzieckiem i ogrodnik zostali oczywiście wygnani. Księżniczka później poznała faceta „o stu brodawkach”. Hinduski bóg Brahma widząc całą historie zlitował się nad nim i ofiarował mu trzy życzenia do spełnienia. Poprosił o to aby usunąć owe brodawki. Drugim życzeniem było królestwo do rządzenia. Jako ostatnie życzenie poprosił o złotą kołyskę dla przybranego syna. I tak oto powstał zalążek państwa Tajskiego, a pierwszym królem został Utong, książę w złotej kołysce. A to wszystko przez jednego obsiusianego bakłażana.

Kończąc już wątek „ubikacyjny”, byliśmy dziś też w świątyni buddyjskiej. Nasz „oficjalny” tajski pilot, Tony w przyszłym roku idzie na dwa tygodnie do klasztoru i zostaje buddyjskim mnichem. Wg tradycji tajskiej prawdziwy mężczyzna musi zrobić dwie rzeczy w życiu: zaliczyć służbę wojskową która jest obowiązkowa i trwa rok lub zaliczyć zajęcia wojskowe w szkole średniej, oraz zostać mnichem, niekoniecznie na całe życie, można zostać na tyle na ile potrzeba, z reguły jednak są to 3 miesiące. Jest to forma okazania szacunku i podziękowania rodzicom za wychowanie. Po spełnieniu tych dwóch obowiązków mężczyzna jest uznawany za dżentelmena i może założyć rodzinę. 

Podczas wizyty w świątyni pokazał nam jak się modlić i składać ofiarę, trzy „diamenty Buddyzmu”:

  • Kwiat Lotosu dla Buddy
  • Świeczka dla dharmy
  • Kadzidełko dla całej społeczności buddyjskiej

Tony nauczył nas rozkładać pąk lotosu i układać płatki w kształt kwiatu), pokazał nam modlitwę buddysty, a na końcu zapaliliśmy kadzidełka i przylepiliśmy mały płatek złota do posągu buddy.

Po 5 godzinach jazdy na północ dotarliśmy do Phitsanulok, gdzie w świątyni znajduje się Watprasiramahat jest posag złotego Buddy. Jeden ze świętszych posągów Buddy, również z tego powodu że jest wyrzeźbiony wg starożytnej szkoły, która określa jak powinien wyglądać posag, poniżej owy zestaw zasad:

  • włosy Buddy muszą być ostre jak żądła skorpiona
  • Głowa nienaturalnie wydłużona ku górze
  • Broda jak pestka mango
  • Rzęsy jak u krowy
  • Klatka piersiowa jak głowa słonia
  • Smukłe uda jak u jelenia
  • Ramiona jak trąba słonia
  • Dłonie jak kwiaty lotosu

Jutro będzie pełnia, w związku z tym jutro jest święto, bo buddyści świętują według kalendarza lunarnego. Zbierają talizmany w które bardzo wierzą. Najdroższe dochodzą ceną nawet do miliona złotych.

Po wizycie w świątyni zabawiliśmy się w „Azja Express”- zadanie na wieczór – upolować sobie coś do jedzenia na nocnym targu. Wybór padł na galaretkę z kokosa, placuszki kokosowe, pączka z serem i sok z trawy cytrynowej (baaardzo słodki). Ceny 1-2 złote. No drożyzna po bitej cholerze.