Wieczorem po zameldowaniu się w hotelu i ruszyliśmy na Phitsanulok „baj najt”, w którym to odbywał się festyn z okazji dwunastej pełni księżyca i całe miasto było pełne ludzi a nad rzeką odbywał się nocny market. Przypominało to bardziej odpust, wszędzie było pełno straganów z jedzeniem, dzieciaki biegające i bawiącej się w kółku, ale jak ktoś miał dosyć tego zgiełku, mógł uspokoić myśli w świątyni buddyjskiej podczas wieczornego mantrowania.
Po „markiecie” poszliśmy na jedzenie, ale o tyle nietypowe bo samemu trzeba było je sobie zrobić. Nakładało się mięso, warzywa i grzyby na talerzyk a następnie wkładało się do rozżarzonego rondelka połączonego z grillem w wersji stołowej, w którym pływał bulion i gotowało się rosołek. Na początku smakowało to dosyć bezpłciowo ale jak skumaliśmy o co chodzi no to wtedy się zaczęło gotowanie..
Na sam koniec zaliczyliśmy masaż w salonie, który to otwarty jest od 6 rano, do północy. Koszmar polskich związków zawodowych.
Codziennie o 8 rano i o 18 wieczorem puszczany jest z głośników hymn tajski. Z reguły wtedy, Tajowie stają na baczność. Turystów, którzy i tak w znacznej większości nie kojarzą melodii hymnu, takie zasady nie obowiązują. Większość nawet nie zauważa wspomnianego faktu. Np. celnicy, gdy owy hymn „złapie” ich podczas pracy, wystarczy że wstaną z krzesełka a podróżników nadal spokojnie mogą odprawiać co by kolejki się nie mnożyły. Nawet w kinie przed seansem zaraz za reklamami i trailerami puszczany jest hymn a równolegle na ekranie wyświetlany jest krótki filmik przedstawiający życie króla.
Sukhothai – kolebka
tajskości. Pierwsze wzmianki o miksie dwóch kultur Indii i Chin pojawiły się z
początkiem naszej ery. Pierwsi mnisi wysłani są na tereny krainy złota i
trafiają na dzisiejsze ziemie Tajlandii.
Za tych pierwszych uważani są Monowie czyli ludzie mieszkający od zawsze na
terenach Tajlandii. Ślady ich funkcjonowania znaleziono w części centralnej.
Potomkowie Monów żyją na tajskich ziemiach do dziś a to co charakteryzuje ich
najbardziej to nostalgiczna i mogąca budzić lekki niepokój „kocia muzyka”.
Jak to z narodami bywa w trakcie różnych perturbacji związanych przede wszystkim z licznymi najazdami wroga, Tajowie rozproszyli się po terenie Indochin i nie tylko:
- Tajowie Noi czyli mali zajęli południe tego rejonu
- Tajowie Hoi czyli duzi – centrum
- Na granicy z Birmą osiedlili się Tajowie Wielcy
Poza tym w Laosie, na wyspie Hainan (Chiny) oraz w Indiach (Assan).
Pierwszym władcą Tajlandii był niejaki Rama Kampeki czyli Śmiały. I pomyśleć że to bambus wyprowadził go na tron. Chłopina opracował nowy sposób przenoszenia wody z punktu A do punktu B. Gliniane naczynia, które tłukły się na potęgę podczas pokonywania trasy, zastąpił gęsto plecionym koszami z bambusa i tak oto danina w postaci wody mogła trafiać o wiele szybciej niż pierwotnie zakładano. Za pomysł był ścigany bo jak wiadomo za mądrym być nie można wiec musiał ukrywać się pod szatami mnicha by ostatecznie zamienić wrogiego generała w kamień. Do dziś dnia można oglądać posag generała, faceta od pasa w górę próbującego wyjść szybko z podziemi bo podobno robił w owych czasach za podziemne metro (przemieszczał się tak w niewiadomy ale dość szybki sposób).
Rama Pierwszy (ten od bambusa) uważany jest również za twórcę pisma tajskiego. Zaadoptował alfabet Mojów, wprowadził swoje zmiany i tak pojawiło się pismo tajskie.
O tym jak to było za
czasów Ramy Śmiałego można się dowiedzieć z tzw. Stelli czyli kamienia z
wyrytym pismem tajskim, na którym to Tajlandia opisana jest jako kraina miodem
i mlekiem płynąca z miłosiernym i sprawiedliwym królem dbającym o każdego jak o
swego brata i siostrę.
Stella odnaleziona została przez Młodego tajskiego mnicha, który przybył do
Sukhothai.
Owy mnich stał się później Ramą Czwartym.
Dziś jest dwunasta pełnia księżyca, a co za tym idzie w Tajlandii obchodzone jest święto Loy Krathong. Uznawane jest za oficjalny koniec pory deszczowej, kiedy to stany wód są najwyższe w całym roku. Obchodzony jest od ponad siedmiuset lat. I to właśnie do Sukhothai zjeżdżają się oficjele z całego kraju na oficjalne obchody. A jak oficjalne no to wiadomka, my też tam musimy być. Teren na którym znajdują się zabytki świątyń jest tak duży że normalnym środkiem poruszania po nim są rowery. Bajer tak jeździć sobie między palmami i stawami i robić samojebki na tle ruin. Ale żeby nie było że nie szanujemy tradycji, również puściliśmy wianki z kadzidełkami na wodę aby pozbyć się złej karmy. Loy Krathong w Sukhothai. A place to be.