I w końcu nadejszla ta wiekopomna chwila, kiedy to po całym roku ciężkiej i wytężonej pracy można w końcu udać się na wymarzony urlop. Tym większą przyjemność sprawia fakt, iż współtowarzysze „korponiedoli” zostali sami z kolejkami do wulkanizacji w celu wymiany opon ma zimowe, z skrobaniem szyb, przeziębieniami i ogólnie szeroko pojętą jesienna deprechą. Zawsze wtedy przypominam sobie letni czas kiedy to żegnałem ich siedząc w biurze w upały.  

Ale dość już tej Januszerii. Do rzeczy. 

Pytanie było proste: dokąd tym razem? Dyskurs trwał ponad pół roku bez większego konsensusu, w efekcie czego decyzja została podjęta praktycznie na ostatnią chwilę.  

„A więc Afryka. Tylko gdzie?  

Gambia?  

A gdzie to?  

Ano koło Senegalu.” 

Senegal? A tak, słyszałem, nawet kiedyś widziałem jak grali mecz na Mundialu 2002. Nie wklepali nam choć, i tutaj drobna uwaga do drogiej młodzieży: kiedyś naprawdę były takie czasy że w piłkę nożną przegrywaliśmy wszystko co było do przegrania. To było przed erą Lewandowskiego, a Mundiale i mistrzostwa Europy były kwestią trzech meczów: otwarcia, o wszystko i o honor. 

Wracając do Senegalu, mówią tam po francusku (zupełnie jak w WKSie i nie chodzi o Śląsk Wrocław a o Wybrzeże Kości Słoniowej- pozdro dla kumatych). 

Poruszając się ciągle w tematyce czysto męskiej (sorry, gender), to w Senegalu odbywała się meta rajdu Paryż-Dakar, ma się rozumieć jeszcze w czasach kiedy sam rajd odbywał się na trasie Paryż-Dakar a nie tak jak obecnie w Ameryce Łacińskiej.  

Od razu chyba trzeba to napisać: nie, najprawdopodobniej nie ma miasta Paryż ani miasta Dakar w Ameryce Południowej. 

Swoją drogą Dakar to stolica Senegalu.  

A Gambia? No tu zaczynają się schody bo można pomylić z Gabonem (chyba gdzieś jest taki kraj). Sprawa się o tyle bardziej komplikuje jeżeli zerkniemy na mapę i zdamy sobie sprawę z tego że jedynym sąsiadem Gambii jest.. Senegal. A jeszcze ciekawiej robi się jak dowiemy się swego czasu było to jedyne państwo. Przypomnę tylko że Senegalu mówi się po francusku a w Gambii po angielsku. Jak oni to ogarnęli tego nie wiem. 

I proszę! Już się możemy tytułować ekspertami stosunków międzynarodowych- specjalizacja: Afryka Zachodnia. 

A teraz wisienka na torcie: Afryka jak to Afryka słynęła z tego że była miejscem kolonii różnych krajów, oczywiście wtedy kiedy to jeszcze było modne i można było czerpać z tego korzyści i tak oprócz krajów wiodących prym takich jak Wielką Brytania, Francja, Holandia, Portugalia czy Niemcy, swoją poniekąd kolonie miała… tak moi Państwo.. Najjaśniejsza Rzeczypospolita. No dobra, może doprecyzuję: był taki czas a dokładniej między 1651-1661 kiedy to Królestwo Polskie było Kozakiem na arenie międzynarodowej i miało swoich lenników czyli takie trochę terytoria zależne. Jednym z nich było Księstwo Kurlandii, które miało własną kolonię.. Gambie. 

Na tyle na ile znamy historię, wiemy jak losy Polandii potoczyły się dalej. Później, bo na początku XX wieku Polska próbowała uzyskać kolonię na Madagaskarze jako pomoc Franzucom ale temat jak to często u nas bywa temat poszedł na spacer. 

Tyle geopolityki, wróćmy zatem do opowieści. 

Po zeszłorocznych przygodach nasze przygotowania, zaczęliśmy od tego że wszystkim starym paszportom obcięliśmy rogi żeby nie było już możliwości użycia ich w jakimkolwiek innym celu niż mianie się z tego że na starych zdjęciach wygląda się jak terrorysta.  

Z kabanosami raczej też poszło gładko a jako że Afryka to region gdzie występują różne tropikalne choroby to na dodatek postanowiliśmy niczym prawdziwi Polacy podnieść statystyki spożycia tzw. „małpek” (których według badań Polacy spożywają 3 (słownie: trzy) miliony. DZIENNIE. W tym przypadku oczywiście chodzi o profilaktykę (z resztą jak pewnie w pozostałych trzech milionach przypadków). Tak wiec: na zatrucia: Cytrynówka, na malarię: Gin (jejku mam nadzieję że mają w tej Afryce Tonic) 

Z paszportami (już tymi właściwymi) wyruszyliśmy w ciemną noc, przedzierając się przez gęste mgły na autostradzie A1 które intensywnością mogą się mierzyć tylko z tymi Smoleńskimi.  
Jesteśmy w Łorso, generalnie syf, korki i brzydka pogoda ale kocham to miasto. Lotnisko Okęcie. Stoimy w kolejce do bagażu, ludzie się ustawiają (średnia wieku jak na poprzedniej wycieczce ok. 50+) i nagle okazuje się że firma obsługująca czarter ma w regulaminie 16kg ma bagaż rejestrowany a nie 20kg jak podawało biuro. 

Halinki i Zbyszki już lekko podenerwowane że jak to, że skandal bo przecież napisali że można mieć 20kg bagażu a tu mówią że max to 16kg. No I afera, bo Halince wyszło 20kg bo musiała spakować ciśnieniomierz Zbyszka. A Zbyszek ma nadbagaż bo w jego wieku to pakuje się cała walizkę lekarstw. I będzie trzeba dopłacić.  

Podobno prawdziwe opanowanie jest wtedy, kiedy zamiast głosu podnosisz brew. Janusz to zna, Janusz wie co to zdenerwowanie i po tym co przeżył tu rok temu, to to co się teraz dzieje to istny stan ZEN. Choć nie do końca.  

On stoi, on czuje, on czeka, on nie wie jeszcze tylko z której strony nadejdzie cios.  
Nie tym razem. Operator ugiął się pod natłokiem gniewnych spojrzeń walecznych kobiet 50+ i w końcu zaczął przyjmować bagaże jak należy. 

Potem tylko rutynowa kontrola bezpieczeństwa, ale już w towarzystwie Olgi Bołądź (wiadomo, Warszawa- to tu poczujesz się jak celebryta) a potem hyc do samolotu.  
Śniadanie „restauracji innej niż wszystkie”, gdzie serwowane jest menu śniadaniowe, ponieważ były pozwy że ludzie są otyli więc zarząd stwierdził że nie może już serwować Big Maców o 9 rano, zamiast tego można kupić bułę z jajkiem i bekonem i domówić do tego duże.. frytki. Definicja zdrowia według McDonald’s. 

Wsiadamy do samolotu. To co mnie zastanowiło i lekko zaniepokoiło to apaszki stewardes. Tak apaszki. W sumie ładne, nie znam się ale na nich było napisane: BOEING 737 MAX. Było coś jeszcze: i to nie jest śmieszne, w magazynie które zwykle są za siedzeniem był „Komiks z przygodami Ptaka Maxa”.  

Myślę że nie muszę się tu rozwijać i mam nadzieję że będę w stanie ten wpis kiedyś opublikować o ile bezpiecznie wylądujemy. Kto nie wie o czym mowa, to niech se wygoogluje. Mamy XXI wiek. 

Póki co, na razie staram się cieszyć podróżą, raz po raz wsłuchując się w rozmowy współpasażerów. 
-Ale Pan się wierci. Czy mógłby Pan następnym razem jak będzie chciał wstać dać znać mi trochę wcześniej? Mam chore kolano. 

-Proszę pani! Ja mam oba kolana chore! 

Lecimy już kilka godzin, atmosfera jak w PKSie relacji Żukowo-Kartuzy, stężenie alkoholu dodaje nam koni mechanicznych, zawiązały się już pierwsze przyjaźnie, ale też już odbyły się pierwsze dyskusje o polityce, z różnym skutkiem.  

Cios jeszcze nie nadszedł.