Dzisiejszy dzień miał być składać się z lenistwa na leżaku i narzekaniu na zbyt mocne słońce (Ci z Was czytający to w środku listopada na pewno będą wiedzieć o czym mowa). Ale tak się nie stało bo podczas pobytu tutaj, intensywnie ćwiczymy filozofię YOLO. Tak więc postanowiliśmy wybrać się do parku małp. Żeby to się udało, musieliśmy pokonać 16 kilometrów z Bandżulu do turystycznej części zwanej Senegambią. Wybraliśmy pobyt w Bandżulu ponieważ ośrodek jest zlokalizowany w pobliżu pałacu prezydenckiego a my przecież zasługujemy na to co najlepsze. A tak naprawdę to nie mieliśmy pojęcia gdzie to jest.
Z pomocą przyszedł nieodłączny element wszelkich wypadów z hotelu, William. Człowiek instytucja, który „raczył” nas swoją obecnością podczas każdego wyjścia z ośrodka. Zamówił nam taksówkę po lokalnych cenach i… Postanowił, że pojedzie z nami i będzie naszym przewodnikiem bo na małpach zna się on jak nikt! Swoją drogą to on nam powiedział wczoraj o istnieniu mistycznej „Coconut Island”, mecce lokalnych Rastafarian na której to rosną pola ganji. Można tam pojechać na całodniową wycieczkę której ma być „zielona herbatka” oraz być może jakiś joint w towarzystwie ducha Boba Marleya.
Park małpeczek został założony przez bratni naród Niemiecki w 1991 roku. Później został przekazany pod opiekę państwu. Głównymi mieszkańcami tego terenu są małpy, choć zdarzają się też pytony a nawet i kobry czarne, których jad ma moc przenoszenia ludzi na tamten świat. Najczęściej jednak występują w porze deszczowej. Na wszelki wypadek jak szliśmy to śpiewaliśmy piosenki żeby kobry się wystraszyły i uciekły. Wróćmy jednak do małpek (zwierząt! nie wódek!). Małpki karmiliśmy orzeszkami ziemnymi a nie bananami bo banany mają cukier i małpy dostają małpiego rozumu (zupełnie jak dzieci po słodyczach). Mają swoich przywódców stada. Z reguły taki samiec alfa pełni swoją funkcję około 7 lat. Po tym czasie zostaje wyzywany na pojedynek i z reguły jako pokonany ustępuje roli nowemu przywódcy, pozostając nadal w stadzie ale bez prawa głosu.
Po małpeczkach, poszliśmy do Senegambi na zasłużony odpoczynek, a tam poznałem tajemniczą recepturę na „Deser Żony Anny”:
- Jedno Awokado
- Łyżeczka kakao
- Cukru na oko
- Zblendować
- Można dodać rodzynki i orzechy
W trakcie powrotu do hotelu mijaliśmy stadion narodowy, na którym właśnie rozgrywał się mecz w ramach kwalifikacji pucharu Narodów Afryki Gambii z Demokratyczną Republiką Kongo. Nasze „Skorpiony” (tak nazywają swoją reprezentację lokalni) zremisowały 2:2. I w sumie dobrze bo na boisku było niezłe Kongo. Bilety na to wydarzenie były w cenie 100 Dalasi co na nasze daje zawrotną kwotę-bagatela 7,55 złotego (przypominam, że to mecz reprezentacji).
Na koniec jeszcze jeden przepis na alternatywne zastosowanie Avocado według Panny Ewy:
- Jedno Awokado
- Szpinak
- Natka pietruszki
- Sok z cytryny
- Ogórek świeży
- Jabłko
W drodze powrotnej z panem taksówkarzem (który to wersji afrykańskiej zamiast choinki zapachowej pod lusterkiem, ma zawieszoną palmę zapachową) musieliśmy zajechać na stację benzynową bo skończyło się paliwo. Wyszła pani z obsługi (szach mat feministki) i zatankowała mu samochód za …250 Dalasi (19 złotych). Zastanawiam czy pan taksówkarz wrócił do domu.
A, i ciekawostka: gdyby kiedyś przyszło wam tutaj złamać rękę lub nogę.. to lepiej jej nie łamcie bo w całym kraju są 3 (słownie: trzy) aparaty rentgenowskie.