Wybraliśmy się dziś na Albert Market. Misja była prosta, wydać ostatnie „Dalki”. Targowanie tutaj przychodzi mi z o tyle większym trudem, kiedy widzę że rękodzieła sprzedawane są w cenach które w Europie warte byłyby spokojnie kilka razy więcej. Poza tym jest tu problem z brakiem klientów. Sprzedawcy nie mają komu sprzedawać towarów bo turyści boją się wychodzić z ośrodków, nie mówiąc nic o tym, że jest ich bardzo mało. Sezon turystyczny dopiero się tu rozpoczyna, więc mam nadzieję że turystyka się tutaj rozkręci, tym bardziej że wszyscy są to do bólu uprzejmi i pomocni.

Thiago, nasz animator który zorganizował nam wczoraj „aqua-wycisk” dziś sam dostał za swoje, kiedy okazało się że nie umie pływać. Nie dziwi mnie, że animator w ośrodku w którym jest basen a nie ma ratownika nie umie pływać. Nie tutaj. No więc rzuciłem Thiagu, wyzwanie tym bardziej, że Grażka też szlifowała swój warsztat unoszenia się na wodzie. Wszystko w atmosferze amerykańskich kolęd w stylu country. Nim się spostrzegłem, mój nowy Gambijski przyjaciel był w basenie gotów na pierwszą lekcję. Po kilku drobnych wskazówkach dotyczących oddychania i tak dalej obserwowałem z niedowierzaniem Thiaga, że oto pierwszy raz w życiu pokonał kilka metrów na powierzchni. Podziękował i zadeklarował, że będzie codziennie „szlifować swoją żabkę”. Fajnie jest zostawić coś dobrego po sobie.

Na koniec dnia zagraliśmy w „Jaka to wódeczka?” ze współtowarzyszami wypoczynku. W mojej „Odkażarce” mieliśmy „Żołądkową Gorzką”. Nie poszło po pierwszej nutce. Słabo piją w tych Katowicach..