Wchodzę do klatki i uderza mnie smród palonych papierosów pomimo wyraźnego zakazu palenia na klatce schodowej. Przekraczam próg mieszkania i wchodzę do wąskiego przedpokoju. Na ścianach witają mnie powieszone obrazki krajobrazów na ściankach wykończonych czymś co wygląda na białą boazerię. W dużym pokoju, na podłodze leży czerwono-biały dywan. Pokój ma kształt prostokąta o dość nietypowych proporcjach przez co sprawia wrażenie wąskiego i długiego. Na dłuższej ścianie stoi ciemno brązowa meblościanka z lakierowanej okleiny. W jej centralnej części za szklaną witryną stoi między innymi kryształowa cukiernica, dwa komplety kieliszków, jedne z cienkiego szkła ze srebrnym obramowaniem, drugie kryształowe z masywną nóżką. Są też inne kryształowe naczynia i miseczki. Na półce obok stoją trzy fotografie Matki boskiej. Na jednej z nich widnieje napis: „Otwórz oczy! Spełnia się proroctwo!”.

Teściowa stoi obok i ogląda pozłacany łańcuszek zawieszony na popiersiu marszałka Piłsudskiego. Wspomina pozłacany posążek Kościuszki, który jeszcze niedawno tu stał ale został zabrany przez jej szwagierkę Grażynę, córkę dziadka. Dostrzega też pozłacany stary medal i próbuje na nim rozczytać rosyjskie napisy. Zdaje się że zwycięzca zdobył go w akademickich lekkoatletycznych zawodach, ale raczej nie był to Dziadek. Poniżej marszałka, którego główny lokator nazywa pieszczotliwie „Dziadkiem” znajdują się dwa popiersia, oba również pozłacane, po lewej jeszcze jeden Kościuszko, obok po prawej Sienkiewicz.

Po drugiej stronie witryny na półce stoi jeszcze jeden obrazek Matki boskiej z kawałkiem białego materiału i lekką czerwoną kropką, jakby małą plamką krwi. Obok niej widnieje napis „Replika cząstki Ciała Pańskiego”. Nad stołem postawionym na przeciwko meblościanki spogląda zawieszone na wysokości oczu popiersie papieża Polaka. Spogląda na gości łagodnym spojrzeniem z lekkim uśmiechem. Przed oknem w centralnym punkcie pokoju stoi płaski telewizor. Ale do minionej epoki z powrotem przenosi obserwatora magnetowid stający na półce poniżej wraz z kasetami video. Jeżeli można coś powiedzieć o wystroju tego mieszkania to napewno że mieszkają tam ludzie starsi choć ilość symboli religijnych raczej może świadczyć o przyzwyczajeniu niż o rzeczywistej religijności.

Z perspektywy młodego człowieka można też wysnuć wniosek że starość jest niezwykle smutna porą zycia, ciało jest już coraz słabsze, dzieci coraz rzadziej znajdują czas, z wnukami jest jeszcze gorszej. A czasu coraz mniej, choć nie do końca wiadomo ile.   Dziadek pracował w odlewni przez 26 lat. Prawdopodobnie stamtąd wzięły się te wszystkie posągi i popiersia. Stoi ze mną przez chwilę i opowiada mi historię o stojącym na półce ciężkim zegarze wkomponowanym w figurę. Podobno kiedy się go nakręci za pomocą specjalnego klucza potrafi wskazywać godzinę nawet przez dwa kolejne tygodnie.

Trzy lata temu został wdowcem. Od tamtej pory mieszka sam. Czasami odwiedza go córka przynosząc mu zakupy. Ma obecnie 85 lat ale trzyma się dobrze pomimo wieku oraz dużej postury. Jest pogodny i chętnie opowiada historie swojego życia, zdarza mu się przy tym czasem przeklnąć czym wzbudza jeszcze więcej mojej sympatii. Siadamy wszyscy przy dużym stole w małym pokoju wymalowanym na jasno lawendowy kolor. Pewnie dlatego że jest tam bliżej do kuchni. Na ścianie wisi koleiny obraz Matki boskiej ale tym razem oprawiony w obudowę od tabletu. Matka Boska Tabletowska.

W pewnym momencie Dziadek pyta się mnie czy znam się na broni, wstaje i z szafy i wyjmuje czarna skórzaną saszetkę. Zamykaną jest na zapięcie które kiedyś z powodzeniem stosowane były w zamknięciach tornistrów. Siada z powrotem, otwiera saszetkę i wyjmuje pistolet. Jest to hukowa replika P-64. Cała w częściach. Chciałby ją złożyć. Gdyby można by mówić o estetyce w czymś co służy do pozbawiania ludzi życia, broń ta jest dosyć zgrabna i dobrze leży w dłoni. Nagle wśród wszystkich wybucha poruszenie że komuś zrobi krzywdę ale jedyną rzeczą którą można zrobić tym przedmiotem jest trochę hałasu. Obaj z dziadkiem zachowujemy zimną krew i raczej dobre humory. Tłumaczę że takim straszakiem to bawiłem się kiedy miałem trzy latka bo mój dziadek przywiózł pistolet hukowy z kontraktu w Związku Radzieckim. Pamiętam jak moja babcia strzelała nim w mieszkaniu. Był wtedy huk jakich mało ale jako dziecko byłem zachwycony.  

W mieszkaniu jest też niezapomniana łazienka z powodu której to zyskałem sławę na całą rodzinę. Jako kawaler podczas pierwszej wizyty u dziadków udałem się do toalety we wiadomej czynności fizjologicznej. Po skończonej pracy zadowolony z siebie nacisnąłem spłuczkę i ku mojemu zdziwieniu zauważyłem że wody w muszli przybywa. Po chwili konsternacji postanowiłem nacisnąć spłuczkę raz jeszcze. Ku mojemu dalszemu przerażeniu zauważyłem że wody nadal przybywa. Poziom powoli zaczął zbliżać się do krawędzi muszli klozetowej. Na mym czole pojawiły się kropelki potu. Pomyślałem przez chwilę że to musi być jakiś żart lub ewentualnie sprawdzian jak sobie poradzę w trudnej sytuacji, więc zacząłem desperacko szukać rozwiązania. Zatkany odpływ muszli klozetowej nie dawał za wygraną. Mijała minuta za minutą, a tymczasem ja stałem tam w bezruchu bez większego pomysłu na rozwiązanie ze świadomością że jak to ja, do tej rodziny postanowiłem wejść krokiem Lambady. W pewnym momencie do drzwi zapukała A. Z pytaniem czy wszystko w porządku i jak tylko uchyliła drzwi dostała spazmatycznego ataku śmiechu. Tym bardziej się nasilał im bardziej próbowałem ją uciszyć. W końcu stało się to co stać się musiało. Moja absencja i donośny śmiech (bynajmniej nie mój) przywołał całą rodzinę do łazienki gdzie zza framugi niczym surykatki zaczęły pojawiać się kolejne głowy: mojej przyszłej teściowej, cioci Grażyny, wujka Janusza, babci i dziadka. Jedyną rzeczą która przyszła mi do głowy w tej chwili to opuścić klapę od deski sedesowej żeby nie chwalić się swoimi „osiągnięciami” choć muszę przyznać że było z czego być dumnym. Może dlatego słowiańska odwaga (a być może i ignorancja) ciotki Grażyny dała o sobie znać gdy padła deklaracja że ona się nie wstydzi i ona to przepcha.

Nagle sprawa mojego stolca stała się sprawą rodzinną zanim wszyscy poznali kim jestem i skąd pochodzę. Babcia zaczęła przepraszać bo sedes miał być wymieniony już dawno temu. Nie pomógł też fakt, że była akurat niedziela i wszystkie sklepy były nieczynne. Z pomocą jednak przyszedł worek na śmieci który na potrzebę chwili stały się długą rękawicą do której włożyłem rękę. Ręka powędrowała aż na samo dno muszli i za magicznym tknięciem udrożniła odpływ. Tym samym zyskałem nową sprawność- hydraulika.

Ps. To wszystko wydarzyło się naprawdę.  Morał? Są dwa:

  1. Żyjcie na maksa bo nie obejrzycie się kiedy zostaniecie sami w mieszkaniu pełnym dewocjonali.
  2. Jeżeli po „Incydencie Toaletowym” wszedłem do tej rodziny, znaczy to że z każdej sytuacji da się wyjść, ważne że z uśmiechem i do przodu.