Nie jest tajemnicą że mam ponadprzeciętnie rozwiniętą empatię, dlatego z własnej głupoty postanowiłem solidaryzować z wszystkimi chorymi i doprowadzić się do stanu w jakim jeszcze nie byłem. Ale od początku…
Poniedziałek.
Wszyscy mówią że żeby nie dostać pierdolca od tego siedzenia w domu trzeba mieć jakieś rytuały, dobrze też jest zadbać o ruch. Postanowiłem więc przeprosić się z bieganiem. Plan był prosty by każdego dnia po skończonej pracy zrobić sobie małe 4 km, tak na dotlenienie. Poszedłem więc na przebieżkę po parku. Na zewnątrz było piękne słońce ale temperatura to skromne +2 stopnia. Dodatkowo wiał zimny wiatr. Wiadomo co należy robić jak się idzie po biegać i jest zimno- po prostu biec szybciej. I tutaj pojawia się kwestia zadyszki. W bieganiu jak i w każdej innej czynności należy oddychać nosem! Nos służy do oddychania, buzia do gadania! To że akurat tego dnia zapomniałem o tym jak należy oddychać będzie mi przypominać przez dalszą resztę tygodnia, a spodziewam się że i dłużej.
Wtorek.
Czuję się słabo, generalnie poziom kumacji na poziomie ameby. Temperatura podskoczyła. Próbuje pracować ale podczas rozmów telefonicznych męczę się jak spaniel na schodach.
Środa.
Żałuję że nie umarłem we wtorek.
Całą noc nie spałem bo miałem majaki na temat pewnej tabelki w Excelu. Całą noc. Nie mam siły się podnieść z łóżka. Biorę ibuprofen, ciepła herbatę, plasterki imbiru jem jak chipsy. zagryzam imbirem. I wracam do wyra. I wtedy się zaczyna, czuję się jak Ewan McGregor (hehe MacGregor) w Trainspotting. Po przespaniu połowy dnia, powoli zaczynają wracać siły ale to jeszcze nie to.
Czwartek.
Podjąłem decyzję, dzwonię do Medicovera. Po odsiedzeniu swojego i wysłuchaniu całej listy przebojów infolinii mam zwolnienie.. i to by było w sumie mam tyle bo póki co stetoskopy nie działają przez telefon.
Piątek.
Wciąż bez zmian. Nadal kaszlę jak gruźlik w Ciechocinku. Temperatura skacze jak WIG20.
W moich płucach zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Leżąc czuje jakby coś w środku.. skrzypiało. Dobrze wiem że może już nie jestem najmłodszy ale chyba trochę za wcześnie na skrzypienie.
Test CRP wskazał że to chyba coś grubszego niż tylko przeziębienie.
Sobota.
Obudziłem się rano, temperatura nadal kręci się w okolicach 38 stopni. Płuca skrzypią dalej jak stado świerszczy. Doprawdy nie wiedziałem że ciało ludzkie może wydawać takie dźwięki. Ale tym razem kolejna masa krytyczna została przekroczona. Dzwonię do sąsiada! Somsiad jest mocnym dzikiem jeżeli chodzi leczenie ludzi, wykłada na IV I V Roku ratownictwa medycznego, leczył nawet naszego Noblistę Lecha W. Uzgadniam z nim co należy robić. Jadę na zakaźny (to teraz takie modne!).
Wysiadam z samochodu i idę pieszo jakieś dwieście metrów na podjazd dla kartek oddziału zakaźnego. Mijam dwa namioty straży pożarnej, obok stoi radiowóz. Wchodzę na podjazd dla kartek a tam… Trzech Włochów! Stoją sobie w maskach, śmieją i żartują sobie. Pytam po angielsku czy któryś z panów czeka, ale oni że „No parlare engleze”. Nie wiem skąd jeden z nich wpadł na pomysł że skoro on nie mówi po angielsku to ja na pewno mówię po włosku i zaczął do mnie nawijać, na co ja że „mi scuzi no parlare Italiano”. Poliglota. No więc dzwonię w dzwonek, otwierają się drzwi opowiadam historię życia, na co pani że ona nie jest kompetentna i że zawoła lekarza. Po chwili wychodzi lekarz, więc znowu opowiadam historię życia- że home office od dwóch tygodni, że bieganie, że prócz Grażynki nikogo nie widzę, że jeżeli mam mieć koronowianina to prędzej od wiewiórki w parku, no ale że jest kaszel i gorączka czyli w sumie pasuje do zapalenia płuc tak samo jak do „koronki”. Pani Doktur rozkłada ręce i mówi mi że może mnie przyjąć ale w sumie to decyzja należy do mnie. Odwróciłem się na pięcie i poszedłem na SOR. Wchodzimy do przychodni, jest pusto. Nie ma nawet obsługi. Ale po kilku chwilach zjawia się Somsiad. Dostaje od niego maseczkę i zaczyna się rejestracja. Moja Grażynka zostaje wyproszona bo według nowych zasad osoby towarzyszące nie mogą przebywać na sali przyjęć.
Prowadzi mnie do izolatki. Wchodzę i czekam na kawalerię. Po kilkunastu minutach wchodzi z panią pielęgniarką i zaczyna mnie odsłuchiwać w międzyczasie ona zakłada mi coś na palec i opaskę na drugą rękę. Bada puls, ciśnienie i saturację. Potem wkuwa się żeby pobrać krew do testów. Krew się rozlała podczas wkuwania wenflon, w międzyczasie ktoś otwiera drzwi w jakieś sprawie, pielęgniarka staje w rozkroku na całą izolatkę, nie wiedząc czy ma ratować mnie czy wziąć jakieś papiery od tej osoby. Zabawny obrazek.
Na oddziale zakaźnym na wyniki na Covid19 trzeba czekać 72 godziny. Tutaj wyniki są tego samego dnia. Na 100 wykonanych testów ani jeden nie był pozytywny.
Zostaję poinformowany że będę miał test na grypę, Covid-19, a także Tomografię Komputerową płuc. Mówię bajer! Róbmy to! I czekam kolejne kilkanaście minut żeby ochłonąć po wydarzeniach sprzed chwili.
Na telewizorze w poczekalni właśnie skończyło się Dzień Dobry TVN i pan Krawczyk zaczyna śpiewać że Na Wspólnej znajdziemy coś tam coś tam.
Otwierają się drzwi i znów wchodzi Doktor Somsiad tym razem sam, ubrany na pomarańczowo w zielonym fartuchu. Ma ubraną maskę i okulary ochronne. W ręku trzyma skrzynkę na której jest oznaczenie Biohazard, pieszczotliwie nazywane tutaj „Diabełkiem”. W pojemniku są dwa testy, jeden na Covid-19, drugi na grypę.
Pani Mariola drukuje naklejki z moim imieniem i nazwiskiem, zostaną one naklejone na testy. Razem z doktorem siedzimy na kozetce i czytamy instrukcje. Pora na działanie. Dziesięciocentymetrowy cieniutki patyczek zakończony małym wacikiem wprowadzany jest przez dziurkę od nosa i trzymany przez 10 sekund.
Za chwilę dostanę drugi patyczek, tym razem z testem na grypę. Nie jest to najprzyjemniejsza rzecz z jaką miałem do czynienia
Słyszę przez drzwi jak pani z rejestracji próbuje chce zaprowadzić porządek bo ludzie widocznie są w dobrych nastrojach. Ogłasza więc: „Proszę o spokój, w izolatce jest pan w podejrzeniem koronowirusa!”. Poczułem się jak ktoś ważny. Cokolwiek byle by zapanował porządek i spokój.
Jadę na TK płuc. Wchodzi pan informuje mnie że mam się trzymać w odległości 1 metra od innych bo takie są procedury. Ponadto jestem pacjentem z podejrzeniem. Covid-19 więc mówią na mnie „bezkontaktowy”, co nie jest do końca prawda bo ja bardzo lubię towarzystwo, ale to chyba nie o to chodzi w tym przypadku.
Wychodzę z krótkim samym T-shircie bo ciągle mam ten wenflon, poza tym jestem pewien że to w tym samym budynku. Okazuje się że TK płuc będzie robiony na oddziale obok więc podjeżdżamy karetką. Nigdy wcześniej nie jechałem karetką!
Wchodzimy do pomieszczenia na którym stoi olbrzymia maszyna. Mam się położyć na łożu, ręce za głową. Po chwili zaczynam wjeżdżać pod olbrzymi korpus. Mechanizm w korpusie zaczyna się kręcić coraz szybciej wokół mojej osi. Z głośnika słyszę „Proszę nie oddychać”, a obok na liczniku odliczeń są sekundy.
Wracam do izolatki. Telefon od Somsiada- jest wynik TK: zapalenie płuc w dolnym lewym płacie płucnym. Szok i niedowierzanie. Propozycja antybiotyków dożylnie i przeczekanie do wieczora aż będą wynik testu na Covid-19.
Przenieśli mnie na oddział okulistyczny nowego skrzydła szpitala. XXI wiek, wszystko nowe i ruch taki, jak w akademikach podczas wakacji. Przyszła pani pielęgniarka, posłała mi łóżeczko, dostałem lekarstwa, poczęstowała mnie bułką z serem i herbatą, oddała też kilka strzałów że swojego pistoletu-termometru prosto w moje czoło. Wszyscy są tu mega mili. Fajna ta służba zdrowia.
Otwierają się drzwi wchodzi facet, ubrany jak z laboratorium Nasa z jakimś długim przyrządem w ręku.
- Dzień dobry, jestem kardiologiem, muszę zbadać czy nie ma pan zapalenia wsierdzia (what the fuck is wsierdzie?!). Co się stało? Proszę opowiedzieć.
- No więc biegałem w poniedziałek.
- Po operacji?
- Jakiej operacji?
- Pan Sieńko?
- No nie 🙂
- Cholera jasna!
I wyszedł.
Mija dziewiąta godzina w oczekiwaniu na werdykt który będzie brzmiał:
- Zapalenie płuc: 1szt.
- Coronavirus: 0szt.
- Grypa: 0szt.
Ja już to wiem, ale cierpliwie czekam aż oni to odkryją w moim małym łóżeczku, w prywatnym pokoiku w nowo wybudowanym ośrodku wczasowym.
20:01, uff wychodzę. Doktor Somsiad przyniósł papiery, i zgodnie z oczekiwaniami „peumonia”, grypy brak, ale na obecność koronowianina nadal wszyscy czekają. Mogę iść do domu ale do momentu wyników jestem objęty kwarantanną, mam więc prosto jechać do domu i nie kontaktować się z nikim. Ledwo wyjeżdżam i dostaje telefon – test na Covid-19 negatywny. Szoook!
I to wszystko przez oddychanie buzią podczas biegania!
KONIEC.
No to ja też mam ten problem. I też przez bieganie! Od wtorku mnie trzyma. Ale gorączki brak.
Co do “korony” to dobrze, że nie podbileś nam tu statystyk na Pomorzu.
Najpierw poszedłem na zakaźnym spytać jaka jest procedura ale tam chyba do końca sami nie wiedzą. Pewnie by zrobili mi test na Covid19 i po.. 72 godzinach bym wiedział że go nie mam (no bo jak?) Natomiast oddział ratunkowy bierze wszystkie przypadki więc mogą być i takie które mają podejrzenia Covid19