Papier.

Pisanie. Trudno jest pisać o pisaniu. No ale dobra, spróbuję.

Pamiętam, kiedy w szkole podstawowej pani nauczycielka zadawała nam napisanie wypracowania na języku polskim. Za każdym razem jak oddawałem swoją pracę czy to na temat „Chłopców z placu broni”, czy „Kto jest Twoim autorytetem” (tak, był taki czas kiedy wypadało mieć autorytety, ale to temat na zupełnie inny wpis) słyszałem: „Początek miałeś rewelacyjny, ale po całości mam wielki niedosyt”. No tak, trudno wyjaśnić komuś co ma napisać, kiedy proces sam w sobie wymaga choć minimalnej ilości kreatywności, a jedyne wytyczne jakie słyszy młody człowiek to oklepany slogan „wstęp, rozwinięcie, zakończenie”. Skrzywdzono nas tym w szkołach, z resztą nie pierwszy raz. No ale ktoś mądry kiedyś powiedział „Nie jest ważne co mi zrobiono. Ważne jest, co ja z tym zrobiłem” (ale to temat na zupełnie inny wpis).

I tak, dopiero wiele lat później zrozumiałem, że umiejętność pisania to pewien warsztat który można, a nawet i powinno się rozwijać. Ale nie stało się to od razu.

A potem założyłem sobie kiedyś bloga. Być może dlatego, że mój ówczesny komputer był zbyt słaby na to żeby grać w „fajne” gry. Tamten blog był dla mnie i tylko dla mnie. Dużo się teraz mówi że by ludzie zaczęli pisać. By uwolnić to, co tak naprawdę mają w głowach, z czym mają problem lub o czym myślą. Bo pisanie ma walor terapeutyczny. I tak właśnie zrobiłem. Pisałem o czym chciałem, o marzeniach, o tym co mnie denerwuje, ale także o tym, czego nie rozumiem. W ten sposób „układałem sobie w głowie” i dzięki temu lepiej zaczynałem rozumieć świat. Poza tym odkryłem, że układanie słów i tworzenie z nich pełnych zdań daje przyjemność, w przeciwnym wypadku zapewne nie mielibyśmy tylu pisarzy ani dziennikarzy.

Ponad dekadę później, będąc w stanie który można określić jako „baśniowy”, podczas głębokiej refleksji nad kondycją otaczającego świata, a także kierunkiem, w którym owy zmierza, stwierdziłem że muszę coś z tym zrobić. Nie była to kwestia wychowania, a raczej wykucia swojej wewnętrznej filozofii życia, którą wypracowałem przez lata i która miała w pogardzie akceptację z góry ustalonego stanu rzeczy. Często słyszałem „Świata nie zmienisz”. I wtedy zacząłem się zastanawiać czym jest ten „świat”, by później powiedzieć sobie tak w środku „to potrzymaj mi piwo”. Bo wierzę że mogę zmienić wszystko. To, dlaczego tego nie robię wynika z jednej z dwóch rzeczy (często naraz): z lenistwa lub ze strachu”. Ale jest to zawsze kwestia mojego wyboru. Wiem, odpłynąłem, ale zaraz wrócę do pisania, jeszcze chwilę…

No więc, owy „baśniowy stan” pozwolił mi na zrozumienie że oto (uwaga!) „świat nie idzie w dobrym kierunku”. Cóż za przełomowe olśnienie! Fakt. Niby wszystko jest coraz lepsze, nowsze, bardziej wydajne, ale wcale nie sprawia że ludzie są szczęśliwsi. Można wręcz odnieść przeciwne wrażenie. I cała zabawa zaczęła się w momencie, w którym zacząłem się zastanawiać jak może wyglądać przyszłość na bazie obecnie panujących trendów. Oczywiście tego nikt nie wie, poza tymi, którzy tę przyszłość kreują. Jeżeli nie zrozumiałeś / zrozumiałaś tego ostatniego zdania, to przeczytaj poprzedni akapit raz jeszcze.

Stwierdziłem, że to chyba może być coś ważnego, coś co pozwoli ludziom zrozumieć jak będzie wyglądał ich świat, jeżeli nie zastanowią się nad tym co się obecnie dzieje. Wpadłem wtedy na przełomowy pomysł: napiszę książkę! Zacząłem więc czytać o tym, jak należy budować fabułę. Jaką należy stosować narrację. Dla kogoś, kto w szkole został „skrzywdzony” opisami przyrody w „Nad Niemnem”, a także takimi lekturami jak „Chłopi”, „Lalka” czy całą trylogią było to nie lada wyzwanie (jak się później okazało ponad siły). Jest to tytaniczna praca która, pożera godziny, dni, a nawet i miesiące. A ja nie mam tyle czasu. To nieprawda, po prostu jestem leniwy (ale serio, trochę nie mam).

Zapnijcie zatem pasy! Witamy w Przyszłości 2062 roku!

Miejsce: Bliżej nieokreślone miasto w Europie.

Czas: Dlaczego właśnie ’62? Bo oto główny bohater, przechodzi na emeryturę w wieku 79 lat. Spokojnie, w 2062 roku praca będzie wyglądać zupełnie inaczej niż obecnie, ale prawdą może się stać, że pracować będziemy do śmierci. No może prawie. Otóż główny bohater właśnie przechodzi na emeryturę, ale nie nacieszy się nią zbyt długo. Za rok będzie martwy. Właśnie zaczyna się jego „ostatni rok”.

Fabuła: Świat nie poradził sobie z Cyfrozą. Komputery weszły na dobre do naszego życia. Na szczęście szkoły zrozumiały, że aby społeczeństwa były szczęśliwe, trzeba kształtować dzieci w zupełnie nowych kierunkach. W szkołach zaczęto więc uczyć takich przedmiotów jak nawiązywanie relacji międzyludzkich, prowadzenia dyskusji, czy technik medytacyjnych. Miało to dać młodym ludziom narzędzia do radzenia sobie ze światem, w którym przyjdzie im żyć. Bo nie to, ile będzie żył obywatel jest istotne, ale jakość jego życia.

Postęp nauki i technologii sprawił, że Rozwój technologiczny a zatem i medycyny sprawił, że możliwe i opłacalne stało się stworzenie dowolnego organu lub części ciała. W połączeniu rozwojem nauki możliwe stało się przedłużanie ludzkiego życia praktycznie w nieskończoność. Stworzyło to zupełnie nowe wyzwania takie powszechne kryzysy egzystencjalne, bo oto można żyć wiecznie, tylko po co? W dodatku starzejące się społeczeństwa, które stały się znaczącym obciążeniem dla gospodarek. Rząd centralny rozwiązał więc ten problem w najgorszy z możliwych sposobów (jak zwykle) i wprowadził następujący model polegający na kontrolowanej eutanazji. Ustalono odgórnie, że aby kontrolować i regulować (w jakiś sposób) długość życia wszyscy obywatele będą żyć równo 80 lat. W 79 roku życia rozpoczynać będą „ostatni rok” w którym to rząd pozwoli im zrealizować wszystkie marzenia jakie mieli w trakcie życia. Podróże? Nie ma sprawy! Skok na bungee? Proszę bardzo! Chcesz motocykl? Wybierz kolor! Dosłownie wszystko czego chcesz, o ile tylko nie będzie to krzywdziło innych. Dodatkowo, aby przygotować się na nieuchronny koniec, każdy obywatel w „ostatnim roku” bierze udział w warsztatach mających na celu oswojenie go z koncepcją śmierci. Warsztaty te prowadzone są przez psychologów i duchownych ( przy okazji z małą suplementacją lekami). Wszyscy kiedyś umrzemy, makabryczną tragedią przyszłości stało się to, że dzieje się to w tak przewidywalny, wręcz zaplanowany co do minuty sposób. Jak w dobrze naoliwionej maszynie.

Mili Państwo, zapraszam do lektury fragmentów nigdy nieukończonej minipowieści z gatunku „Biographical-Dystopian-Science-Fiction” pod tytułem:

„79”

Dzień 1.

Przestronny salon w kształcie prostokąta był oddzielony kuchenną wyspą, na której znajdowała się duża tafla czarnego, błyszczący blatu. Do owej wyspy dostawiony był prostokątny biały stół z trzema krzesłami, jednakże właściciel nie miał w zwyczaju siadać na pozostałe dwa podczas posiłków. Spełniały raczej funkcję dekoracyjną lub też miejsca gdzie mogliby usiąść niespodziewani goście przy kubku herbaty. Na granicy salonu i kuchni, znajdowały się duże okna z sąsiadującymi obok szklanymi drzwiami prowadzącymi na niewielki trawnik. W rogu części wypoczynkowej znajdowała się duża szara narożna sofa. Naprzeciwko niej głębi salonu, w centralnym punkcie ściany znajdowało się coś na kształt kominka. W rzeczywistości była to prostokątna  dekoracja która gdy uruchomiona dawała efekt wodospadu mieniącego się setkami kolorów. Nad nią, w suficie znajdował się otwór o szerokości około dwóch metrów, z którego wysuwał się ekran, gdy domownicy chcieli coś obejrzeć w telewizji. Była to dosyć stara technologia, gdyż obecnie stosowano aktywne ściany które były niczym innym niż wysokiej rozdzielczości wyświetlaczami które poza tym że pozwalały w mgnieniu oka zmienić kolor ścian. Potrafiły również wyświetlać informacje bądź filmy w dowolnym wybranym przez użytkownika miejscu. Cała ściana zabudowana była podświetlanym regałem z półkami, na którym stały pamiątki z dawnych wycieczek oraz zdjęcia całej rodziny. Było wśród nich stare zdjęcie syna z uroczystości ukończenia szkoły, córki wraz z mężem i dwójką wnuków zrobione podczas wakacji na sztucznych wyspach archipelagu Fidżi, wnuczki goniącej swojego mniejszego brata uczącego się jeździć na rowerku, jednakże na pierwszym planie stało zdjęcie żony, wychylała się zza palmy jakby chciała kogoś przestraszyć szeroko się przy tym śmiejąc. Sam autor już nie pamiętał dokładnie gdzie dokładnie było zrobione to zdjęcie ale raczej musiało być to dawno, z resztą wnuki nigdy nie mogły się nadziwić dlaczego zdjęcia są nieruchome. Uważały fotografie za relikt przeszłości. Na pierwszy rzut oka można było poznać że domownicy tego domu nie należą do najmłodszych. Cały wystrój nie pasował do współczesnych czasów gdzie wszystko było zautomatyzowane, a niemal każda rzecz z XX wieku sprawiała wrażenie antyku. Niemniej nawet tam dostrzec można było pewne akcenty nowoczesności, które w obecnych czasach były absolutnym minimum.

Zintegrowany system zarządzania domem wyłączył się z trybu czuwania. Odczytawszy wszystkie sygnały z czujników zamocowanych w łóżku był  w stanie dopasować dogodny moment wybudzenia  zgodnie z zadaną przez użytkownika godziną. Łóżko oprócz funkcji masażu komunikowało się również komputerem centralnym, który w sytuacji zagrożenia życia takiej jak utrata pulsu mógłby również zawiadomić pogotowie. Użytkownik oraz jego lekarz prowadzący miał również pełen wgląd w rejestr swojego snu w celu zbadania takich parametrów jak długość snu czy długość fazy REM.

Komputer wysłał sygnał do łóżka aby zamontowane mikro-silniczki zaczęły delikatnie wibrować. Jan powoli zaczął budzić się ze snu. Jego krew zaczęła krążyć szybciej w jego żyłach dając ogólne uczucie ciepła rozchodzące się po całym ciele, jego puls powoli zaczął przyspieszać co dało komputerowi sygnał że użytkownik się obudził i można go przywitać.

 „Dzień dobry Janie” Avon powitała swojego właściciela. Był to głos komputera domowego, który nieustannie stał na straży całego zintegrowanego systemu, jakim na przestrzeni dekad stał się dom każdego obywatela.

Kwadratowa twarz o ostrych rysach i lekko opadłych policzkach zaczęła spokojnie otwierać zaspane oczy, jakby czynność ta sprawiała mu pewną trudność.

„Mam nadzieję że się wyspałeś.” powitała go Avon zwróciła się typowym dla siebie beznamiętnym kobiecym głosem.

„Nie bardzo.” odpowiedział ziewając i próbując się przeciągnąć. Odkąd został sam nie sypiał dobrze, nawet pomimo wygodnego, dużego i naszpikowanego technologią łóżka.

„Przykro mi to słyszeć, czy mogę jakoś pomoc w tej kwestii? Twoje ciśnienie znajduje się w granicach norm,  mogę jednak skonsultować się z Twoim lekarzem i przekazać jemu informacje o stanie Twojego snu, bądź umówić na wizytę. Mogę też ewentualnie zamówić tabletki nasenne na podstawie najnowszych rankingów, będą dostępne za 48 minut.”

„nie dziękuję.” Nadal odpowiadał grzecznie. Przez chwilkę nawet był trochę rozbawiony że w pierwszej minucie udało mu się sprawić „przykrość” maszynie. Podobno maszyny nie mają uczuć, a mnie się udało. Taki mały sukces z samego rana.

„czy mam rozjaśnić okna?”

„tak.” odpowiedział zdawkowo. Nie był zbyt rozmowny, szczególnie z rana kiedy za duża ilość informacji doprowadzała go do irytacji.

Komputer uruchomił moduł okien i nagle fotochromatyczne okna zaczęły się rozjaśniać i wpuszczać pierwsze promienie majowego słońca.

” czy masz ochotę usłyszeć Prognozę pogody?

„nie dziękuję.”

Najnowsze informacje z kraju?”

„Też nie dziękuję.”

„czy napiłbyś się czegoś? Kawa? Herbata?

„o, wreszcie się do czegoś przydasz. Poproszę herbatę”. Odpowiedział z lekkim entuzjazmem, usiadłszy na skraju łóżka i przeczesując ręką swoją swą siwą brodę i nałożył okulary po czym zwlókł się powoli z łóżka, wciskając się w kapcie, odłożył na nocny stolik książkę Michaela Newtona o hipnozie regresyjnej którą zaczął czytać poprzedniego wieczora. Dostał ją kiedyś od kogoś jako prezent, nie pamiętał już z resztą od kogo. Długo się do niej zabierał. Dawniej nie lubił czytać, nudziło go to, pewnie przez nauczycieli którzy podsuwali mu nudne książki, ale odkąd odeszła jego żona miał dużo czasu. „Czytanie uczy cierpliwości”, „czytanie to osełka dla umysłu” powtarzał swoim wnukom oczywiście wyjaśniając tym młodym umysłom czym jest osełka. Często mówił również że „teraz ludzie są leniwi” ale zwykle było to odbierane jako zrzędzenie staruszka który ciągle narzeka na nowe czasy. Nie widział też sensu w czytaniu książek bo uważał że straciły swoją wartość odkąd zaczęły być pisane przez literackie kolektywy które się zbierają, ustalają fabułę, dzielą się tematami i każdy idzie pisać swoją cześć. Często podczas dyskusji jego córka broniła nowego porządku według którego została zorganizowana sztuka. Uważała że skoro artyści mogą nagrywać albumy w zespołach to w sumie czemu by nie pisać książek? Z kolei Jego przerażała już sama świadomość że serwisy muzyczne same proponują muzykę oparta na podstawie preferencji słuchacza stworzoną przez sztuczną inteligencje.

Ubrany w kraciasty szlafrok i powolnym krokiem udał się do kuchni. Stanął przed błyszczącym panelem lodówki, na którym wyświetlona została lista obecnie znajdujących się produktów, wraz z datą przydatności i propozycjami posiłku wraz z bilansem kalorycznym dostosowanym do jego wieku i diety. Jak zwykle nie miał pomysłu na śniadanie więc codziennie zwykł jadać to samo – jajka. Otworzył drzwi lodówki i wyciągnął dwa jajka odwrócił się w kierunku wyspy i położył je na blacie. Jednym machnięciem ręki czarna błyszcząca płyta blatu na wyspie zaświeciła się i zaczęła wyświetlać informacje z kraju i ze świata wraz z datą, godziną oraz prognozą pogody. Na wydzielonej części blatu były dostępne opcje wśród których mógł wybrać co ma się aktualnie wyświetlać, ale taka ilość informacji z rana potrafiła przytłoczyć każdego, wybrał więc opcję kuchenki. Przyłożył do zimnej tafli wskazujący palec, po czym zakreślił niezdarny okrąg odpowiadający rozmiarowi patelni. Po chwili w środku okręgu zaczęło pulsować czerwone światło. Był to obszar gotowania, którego kształt mógł być dowolnie zmieniany gdyby kucharz potrzebował większego palnika. Mógł też zakreślić więcej okręgów i dla każdego z nich odrębnie ustalić moc grzania.

Jan rozbił na nie owa dwa jajka które po chwili zaczęły się ścinać. Korzystając z tej chwili, kiedy wszystko było pod kontrolą stanął na odwrócił głowę i spojrzał przez okno żeby zobaczyć jaka jest pogoda. Świadomie ignorował wszelkie informacje podawane przez komputer od samego rana dotyczące temperatury, zachmurzenia, prędkości i kierunku wiatru, a nawet ciśnienia powietrza. Jego dojrzałe ciało, zmiany ciśnienia czuło aż za dobrze, a do wiedzy jak naprawdę jest na zewnątrz wystarczyło mu okno. Sama pogoda i tak już nie miała dla niego znaczenia, ani dla większości populacji która i tak większość czasu spędzała w klimatyzowanych pomieszczeniach domów, biurowców, a także centrów handlowych.

Cichutkie piknięcie wybudziło go z tych małych krótkich refleksji które miewał dość często. Zgarnął swoje śniadanie na talerz z otworu obok wysunęły się kawałki ciepłego, dopiero co upieczonego chleba. Położył pokrojonego pomidora i dwie kromki świeżego chleba i zasiadł do śniadania popijając ciepłą herbatę.

Wszystkie czynności wykonywał ze spokojem. Nigdzie się nie śpieszył, wszak miał do załatwienia dziś tylko jedną rzecz. Wizytę w „Firmie”.

W tym samym momencie w innej części miasta, jego córka Amelia przygotowywała swoim dzieciom śniadanie. Była szczupłą kobietą o ciemnych oczach z lekko niezdarnie związanymi włosami w kok. Z gracją baletnicy krzątała się po kuchni przygotowując śniadanie dla swoich dzieci. Jej luźny szlafrok i niechlujnie spięte włosy w kok zdradzały że niedawno się obudziła, istotnie była troszkę niewyspana po wieczornym graniu na konsoli wraz ze swoimi dziećmi.    

Po śniadaniu Jan otworzył drzwi łazienki, rozebrał się i wszedł do przeszklona Kabina prysznicowa z wyświetlaczami. Z kranu zaczęła lecieć woda z niebieskim podświetleniem UV mającym na celu dezynfekcję bakterii.

Fotografia.

Jan rozsiadł wygodnie na swojej sofie w salonie i zaczął przeglądać stare zdjęcia. Zatrzymał się na chwilę nad jednym z nich. Było zrobione podczas ulewnego deszczu, który złapał ich podczas jednego z letnich spacerów ze swoją ukochaną. Zdjęcie było zrobione w ruchu jak biegła w letniej sukience nakrywając głowę jeansową kurtką. Dobrze pamiętał ten dzień. Zamyślił się na chwilę nad jej pełnym radości śmiechem widocznym na zdjęciu. Kiedy byli razem to często zastanawiał się jak będzie wyglądało jego życie, kiedy zabraknie jednego z nich. Czasami sobie żartował jak umrze przed nią, to będzie miał święty spokój, ale jak okaże się że jednak że ona umrze przede nim, to też będę miał święty spokój. Okazało się ze że świętym spokojem przyszła też samotność i cisza tak przytłaczająca że wiele razy żałował, że to jednak nie on odszedł wcześniej. Jego kolejna myśl powędrowała do wspomnień dni pogrzebu. Pamiętał każdy najmniejszy szczegół. Otworzył oczy rano, i spojrzał w sufit. Leżał tak przez 15 minut tępo patrzał się w górę myśląc że to dziś. Wstał, poszedł do łazienki, wziął prysznic, a potem zaczął się golić, patrząc się bez wyrazu w lustro. Czuł że coś z niego uszło tego dnia. Z garderoby wyciągnął stary garnitur, a z szuflady wziął czarny krawat. Stanął przed lustrem i zaczął go wiązać. Nie śpieszył się, każdy ruch wykonywał powoli i starannie jakby był to był rytuał. To wyjątkowy dzień, i każda chwila jest wyjątkowa. Jestem to Jej winien. Pomyślał przez chwilę że błędem jest że nie mówi się ludziom w momencie ślubu że któregoś dnia będą musieli wstać rano, iść do łazienki, spojrzeć w lustro i przygotować się na pogrzeb swojej drugiej połówki. Albo ktoś pochowa Ciebie, albo Ty kogoś. Rzadko zdarzają się „komfortowe” sytuacje w których małżeństwo ginie razem. Zawsze ktoś cierpi. To czysta matematyka.

Warsztat.

Do dużego jasnego pokoju który sprawiał wrażenie przytulnego wszedł mężczyzna w sile wieku. Ubrany w długą białą tunikę. Na jego twarzy rysował się spokojny uśmiech. Zauważył Jana i jeszcze innego mężczyznę siedzących w dużych wygodnych fotelach lekko skierowanych na przeciwko siebie. W całym pokoju unosił się zapach sandałowych kadzideł, a centralnym punktem był właśnie owe trzy fotele ustawione w okręgu skierowane do siebie.

Prowadzący usiadł spokojnie w trzecim fotelu po czym spokojnym i kojącym głosem przedstawił się „Dzień dobry, mam na imię Filip i będę prowadzić z Wami „Warsztaty Przejścia”. Opowiem Wam też trochę o życiu ale zanim to zrobię, chciałbym was bliżej poznać i dowiedzieć się jak się czujecie. To dla mnie ważne.”

„…ważne jest również” – ciągnął dalej „żebyście zrozumieli że nie jesteście tu pod żadnym przymusem i ile wyniesiecie z tych warsztatów zależeć będzie tylko od Was.”

„Ja jestem Alan.” odpowiedział lekko asekuracyjnie i chłodno drugi z uczestników.

„Mam na imię Jan i szczerze mówiąc to nie wiem jak się czuję, dawno nikt mnie o to nie pytał stąd nie wiem co mam odpowiedzieć” odpowiedział lekko zrezygnowanym tonem.

Filip przywitał obu panów serdecznym uśmiechem, po czym skierował się w stronę Jana i zadał mu pytanie „kiedy Cię ostatnio ktoś pytał czy lubisz kiełbasę?” 

„kiełbasę?!”  

„tak, kiełbasę.” 

„nie wiem, nie pamiętam.” 

„a lubisz?” 

„no lubię.. chyba” – odrzekł lekko speszony.

„no widzisz, a jak się czujesz to nie wiesz..” 

„Mam zatem do Was pytanie: jak uważacie, czy człowiek jest istotą duchową czy cielesną? ” 

Współtowarzysz Jana zmarszczył brwi i i zdobył się na odwagę ” nie wiem, Wydaje mi się że jesteśmy istotami cielesnymi” 

„A Ty, Janie? Jak uważasz?”

Ten się zawahał, nie mające pojęcia jak odpowiedzieć na tak abstrakcyjne pytanie.

Jesteśmy duchowi, i właśnie to jest istotą tych warsztatów. W momencie, w którym zdacie sobie sprawę z tego że jesteśmy czymś więcej niż tylko kupą mięsa, nabierzecie perspektywy, i spojrzycie na swoje życie jako całość” 

„Tak więc…”- Filip kontynuował dalej zwracając się w kierunku uczestników „zadam Wam pytanie pomocnicze: Czy jeżeli ubierzesz spodnie, to czy stajesz się spodniami?” 

Obaj spojrzeli na siebie ze zdziwieniem.

Ich przewodnik zauważył zdziwione spojrzenia i zamyślił się na chwilę spuszczając głowę i myśląc intensywnie, po chwili podniósł głowę i spojrzał na Alana.

„Wyobraź sobie dużą garderobę do której wchodzisz nagi. nie masz wpływu na to jakie ubranie dostaniesz- o tym decyduje nieznajoma siła. Zostajesz ubrany i wychodzisz z garderoby drugimi drzwiami do zupełnie innego miejsca. To kim jesteś to Twoja dusza, Twoje ubranie to Twoje ciało, wychodząc z garderoby drugimi drzwiami – przychodzisz na ten świat i jesteś na nim tak długo jak długo Twoje ubranie będzie sprawne. Nic, co dostajecie od życia nie jest na zawsze i któregoś dnia wszystko będziecie musieli oddać. Zarówno te dobre rzeczy jak i te złe. I wasze samochody, komputery i nawet wasze ciała. Dlatego znaleźliście się tutaj żeby to zrozumieć. Wszystko co przeżyliście miało swój cel. Jaki? Dowiecie się już niebawem, ale już po drugiej stronie. To chyba całkiem dużo do przemyślenia, nie sądzicie?”

Wizyta.

Adam siedział jak zwykle przy swojej konsoli i grał. W mieszkaniu panował półmrok. Od lat zmagał się z cyfrozą. Zalecenia jakie dostał z poradni zakładały stopniowe ograniczenie czasu gry aż do poziomu, który pozwoliłby na normalne funkcjonowanie w społeczeństwie. Nagłe i siłowe wyłączenie ze świata wirtualnego skutkowałoby atakami szału, dlatego postęp w wychodzeniu z nałogu był stopniowo zaplanowanym procesem, poprzedzonym krótkimi codziennymi wideo konferencjami z terapeutą. Drugim zaleceniem było ograniczenie ilości gier do maksymalnie dwóch, z czego jedna jest rekomendowana przez poradnie i ma symulować normalne życie. Celem jej jest przypomnienie i oswojenia uzależnionego z codziennymi sytuacjami.  

Zadzwonił sygnał informujący że ktoś stoi za drzwiami. 

-„Alexa, Kto dzwoni?” zapytał rozdrażnionym głosem

-„To Jan, Twój ojciec.” Odpowiedziała Alexa. 

„chcę mi się z nim gadać.” – wzdychnął zrezygnowanym tonem

„czy mam poinformować że Ciebie nie ma?” zapytał grzecznie komputer.

„nie, on i tak wie że tu jestem. Nie dałby mi spokoju. Niech wejdzie.”

Jan wszedł do mieszkania, nie było specjalnie zabałaganione ale to raczej zasługa robota sprzątającego niż jego pierworodnego. 

„Cześć synu! Jak się dziś czujesz?” 

„ok.” 

„a może coś więcej? Wyspałeś się? Co jadłeś na śniadanie?”

„tak. Płatki z sojowym mlekiem.” 

„a może coś więcej?” 

„i tosty z dżemem.”

„miałem na myśli czy powiesz coś więcej, a nie tylko będziesz mnie zbywać”

Jan nie usłyszał jednak żadnej odpowiedzi od pochłoniętego graniem syna. 

„długo grasz?”

„nie.”

Lekko zirytowany Jan rzucił w pokój: „Alexa, jaki jest czas gry Adama?” 

Po chwili damski głos Alexy odpowiedział „dzisiejszy czas gry Adama wynosi 6 godzin, 32 minuty, 41 sekund.’ 

Adam, przecież masz ograniczenia! blokada nie pozwala na grę nie dłużej niż 4 godziny dziennie!” Ojciec był wyraźnie zirytowany, ale na niewiele to się zdało, wszak mówił do 37 letniego syna.

Obszedłem ją.” odpowiedział zdawkowo Adam nie odrywając oczu od monitora. 

„Synu, jesteś chory.” Próbował przemówić Adamowi do rozsądku ale z każdym słowem czuł że jego słowa lecą w próżnię.

„To bez sensu, jeszcze dziś zgłoszę się do Urzędu Zdrowia Publicznego i dowiedzą się o wszystkim co się tutaj dzieje. Zamkną Cię w ośrodku!” Jan wyszedł pełen gniewu z mieszkania Adama.

Idąc ulicą przypomniał sobie swojego dawnego kolegę Jacka. Jacek i jego brat byli wychowywani przez ojca. Ich matka zginęła kiedy byli małymi chłopcami. Wyskoczyła przez okno, prawdopodobnie miała depresje. Jacek był najlepszym przyjacielem Jana. Razem jeździli na rowerach po okolicy i zawsze siedzieli w jednej ławce. Potem się wyprowadził z bratem i ojcem do innej dzielnicy. Inna dzielnica dla siedmiolatka to była wówczas inna galaktyka, trzeba było iść na przystanek tramwajowy i mieć bilet. Wziąć w tramwaj a potem jeszcze się przesiąść na inny tramwaj. To były zupełnie inne czasy, jeszcze przed erą komputerów, internetu i wszechobecnej technologii. Kolegom urwał się kontakt. Jacek kilka razy odwiedzał Jana przy okazji, kiedy przyjechał odwiedzić swoją babcie ale jego akurat nie było w domu. Jedyne co zostało po Jacku, to mały zielony samochodzik, który Jan dostał go kiedyś w urodzinowym prezencie. Jan miał go do dzisiaj. Blisko ćwierć wieku później, Jan spotkał się na piwo z kolegami z podwórka i zupełnym przypadkiem zapytał czy ktoś wie co u Jacka. „To Ty nie wiesz? Jacek nie żyje. I to już od 3 lat. Powiesił się. Tylko tyle zapamiętał z tego wieczoru. Czuł się zły na siebie, i winny że nie było go wtedy przy nim. Odnalazł jego grób, gdzie spoczywał obok swojej mamy. Od tamtego momentu co roku odwiedza. Teraz patrząc na swojego syna, widział w nim Jacka. I czuł się kompletnie bezradny.

Koniec.

Jan siedział w gabinecie, „Gmachu Przejścia”. Był to budynek, z którego raczej nie wychodziło się o własnych nogach. Do jego głowy przyszła jedna konkretna myśl- że za chwilę to wszystko się skończy. Ta myśl sprawiła że jego ciało zalała fala gorąca, taka jaką się czuje przed ważnym egzaminem. Serce zaczęło mu bić jak szalone, a ręce zaczęły się pocić. Źrenice się rozszerzyły. Nie był w stanie zdecydować czy to świadomość czy to może instynkt samozachowawczy powiedział mu że tak naprawdę wcale nie chce umierać, pomimo całej tej samotności i jałowego życia które prowadził, będąc odstawionym na boczny tor społeczeństwa i rodziny. Jedyne co był w stanie wyszeptać w tej jedynej chwili było ciche „nie, ja nie chcę.” ale teraz już było raczej za późno. Siedział w środku systemu i jego życie zaraz miało się skończyć w majestacie prawa.

Lekarz wypełniający standardowy formularz podniósł głowę znad tabletu i spojrzał na niego z analitycznym spojrzeniem. Nie było w tym spojrzeniu żadnych emocji, tylko czyste procedury. Zbliżył się swojej torby, dotknął czytnika linii papilarnych palcem aby odblokować dostęp, z której wyciągnął małe pudełko tabletek, podszedł do Jana i z wyćwiczonym tonem zrozumienia w głosie zwrócił się do niego:

„Rozumiem że jesteś zdenerwowany, ale pamiętaj że tak naprawdę to Ciebie już tu nie ma. Twoja podróż dobiegła końca. Weź to proszę, to Ci pomoże” po czym podał pudełko na dłoni Janowi. W pudełku znajdowała się blaszka z jedną pigułką w kolorze fioletowym. Jan włożył fioletową tabletkę do ust po czym połknął popijając wodą którą podał mu pielęgniarz.

Po chwili uspokoił się i poczuł jak wszystkie mięśnie i nerwy odpuszczają, zrobiło mu się fala gorąca ustąpiła uczucia przyjemnego ciepła i ogólnego spokoju.

„czy już lepiej?”

„tak.” odpowiedział spokojnie i bez emocji jakby było mu już wszystko jedno, tak naprawdę był to efekt lekarstwa które przyjął kilka chwil wcześniej, które miało działanie silnie uspokajające.

„czy jesteś gotów?”

„tak, chodźmy.”

Weszli do głównego pokoju, który nazywano „Pokojem Przejścia”. Na środku stał mały stolik a pomiędzy nim stały dwa wygodne fotele z wysuwanymi podnóżkami, skierowane były na duże okno z widokiem na morze. Dochodziła 20, słońce się powoli chowało się za horyzont. Rozłożył się spokojnie na miękkim fotelu w pokoju i spojrzał na zachód słońca który odbija się w oceanie przez wielkie, otwarte okno. Było ciepło, niebo było bezchmurne, lekka bryza chłodziła mu poliki.

Nie zorientował się w którym momencie powieki zaczęły mu spadać i zapadł w sen. Po kilkunastu minutach wszedł lekarz który zrobił śmiertelny zastrzyk, tym samym kończąc jego życie.