Dzień „po”.

Powoli dociera do mnie diagnoza, która przecież nie powinna być żadnym zaskoczeniem. W końcu cały życie żyję w swoim ciele i przyzwyczaiłem się do pewnego „stanu rzeczy”. A jednak fakt że już o tym wiem zdaje się że powinienem coś z tym zrobić.

Na początku zrozumienie czym „to” jest i jaki to miało na mnie wpływ. Częste wahania nastroju, bardzo niskie, często maskowane poczucie wartości które raczej nie wychodziło „na zewnątrz”, ale w środku zawsze było.

Relacje. To jest zdaje się studnia bez dna. Zdałem sobie w końcu sprawę że nie umiem budować relacji. Być może miałem (i nadal mam) jakieś dziwne wyobrażenia na temat tego czym powinna być zdrowa relacja. Kompletnie nie rozumiałem i chyba nadal nie rozumiem gdzie w relacji są granice. Co mogę dać, a co powinienem dostać. Stąd często były one epizodyczne. Zdarzało też wcześniej że rezygnowałem z siebie, ale tylko do momentu. Do czasu kiedy przychodziło oprzytomnienie i weryfikacja oparta na bilansie „ile daję od siebie” i „co w zamian dostaję”. Wynik takiej analizy często skutkował że raczej dawałem więcej, więc „rozluźniałem” relacje, żeby jej wprost nie kończyć. Ale umiejętność „odcinania” i „kończenia relacji” też opracowałem do perfekcji, wychodząc z założenia że na świecie przecież jest 8 miliardów ludzi, jak nie ta, to będzie inna relacja.

Pokonywanie trudności. W związku z powyższym często stawiałem sobie wysokie wymagania, którym wierzyłem że mogę sprostać. Ale pobudki często były spowodowane potrzebą walidacji ze strony osób trzecich (przyjaciół, ale częściej rodziny). Skończyłem studia techniczne chociaż miałem problemy ze skupieniem uwagi, przez co zawaliłem rok.

Rozwój. Ciągły samorozwój stał się moją obsesją. Ciągła inspiracja w jakimś kierunku, żeby za chwilę zmienić kierunek na inny.  Dlaczego? Bo wymyśliłem sobie filozofie, w której życie to podróż. Trzeba więc być w ruchu, ciągle się rozwijać, bo idąc przez życie. To właściwie też było powodem niskiej samooceny. Bo co z tego że interesuję się tyloma rzeczami, skoro w żadnej nie jestem dobry? Na niczym się nie znam, a wszystko co wiem to zbiór moich pobieżnych doświadczeń.

Muzyka. Dlatego muzyka jest tak ważna w moim życiu. Stała się w pewnym momencie regulatorem nastroju. I zdaje sobie sprawę że z biegiem lat, coraz częściej słucham spokojnej muzyki, muzyki która mnie wyciszy. Bo jak tlenu potrzebuję spokoju.

Normy społeczne. Walka ze status quo. Moje ulubione zajęcie. Dopiero teraz dociera do mnie że za nic mam pewne niepisane ustalenia jeżeli chodzi o społeczności, bo po prostu ich nie dostrzegam. Często mówiłem co myślę, nie zdając sobie sprawy z tego że może mi to narobić kłopotów. Ale to wynikało to z mojego wewnętrznego ja i potrzeby uporządkowania mojej rzeczywistości. Bo nie byłem w stanie zgodzić się na toksyczne zachowania które widziałem, a które mogły być tolerowane. Nawet jeżeli dotyczyły osób ode mnie starszych, lub mających pozycje w społeczności.

Ale nie zliczę razy w których zastanawiałem się czy jestem wariatem i czy będę w stanie dożyć starości bez zrobienia sobie czegoś. Podczas gdy w mojej głowie dominowało uczucie jakiejś fundamentalnej odrębności, jakbym był trochę z innej planety i nie rozumiał ludzi.

I przez to wszystko musiałem przejść sam. Bez diagnozy, bez wsparcia bliskich, bez lekarstw.

I oto jestem. Nieneuronormatywny.